NAJPOPULARNIEJSZE
  • Myślałam, że sprzedaję kwiaty. Prawda okazała się znacznie gorsza.

    0 Comments

    svg1
  • Śmierć mojej cioci nie była przypadkiem. Zostawiła mi dowody.

    0 Comments

    svg2
  • Mój pracownik-anioł okazał się złodziejem. Moja reakcja była wbrew logice.

    0 Comments

    svg3
  • Mój syn ukradł mi 5000 zł. Nigdy nie zgadniesz, co z nimi zrobił.

    0 Comments

    svg4
  • Mój ulubiony pacjent skrywał sekret. Kiedy go odkryłam, mój świat legł w gruzach.

    0 Comments

    svg5

Teraz czytasz: Myślałam, że zatrudniłam ideał. Nie wiedziałam, że jej największy sekret sypia ze mną w łóżku.

Ładowanie
svg
Otwarty

Myślałam, że zatrudniłam ideał. Nie wiedziałam, że jej największy sekret sypia ze mną w łóżku.

2025-07-24

Moja nowa pracownica miała sekret. Kiedy go poznałam, chciałam zapaść się pod ziemię.

Znasz to uczucie, kiedy myślisz, że los wreszcie się do ciebie uśmiechnął? Kiedy po tygodniach stresu, szukania i przeglądania setek CV, w twoich drzwiach staje ideał? Anioł w ludzkiej skórze, zesłany przez bogów fryzjerstwa, żeby uratować twój biznes i skołatane nerwy? Ja też znałam to uczucie. Trwało dokładnie trzy miesiące. A potem okazało się, że ten anioł ma przeszłość. Przeszłość, która na co dzień sypia ze mną w jednym łóżku.

Ale po kolei. Prowadzę niewielki, ale całkiem popularny salon fryzjerski „Splot Artystyczny” we Wrocławiu. Biznes kręcił się na tyle dobrze, że potrzebowałam dodatkowej pary rąk. I to nie byle jakich – szukałam kogoś z pasją, talentem i tym „czymś”. I wtedy pojawiła się ona. Ania.

Jej CV wyglądało jak list od Świętego Mikołaja do właściciela salonu. Doświadczenie, szkolenia, portfolio, które krzyczało „jestem artystką, nie rzemieślnikiem”. Na rozmowie kwalifikacyjnej była czarująca, zabawna i profesjonalna jednocześnie. Zatrudniłam ją niemal od ręki. I to był strzał w dziesiątkę. Klienci ją pokochali. Umawiali się specjalnie do niej, zostawiali hojne napiwki i wychwalali jej umiejętności pod niebiosa. Ania była skarbem.

Z czasem zaczęłyśmy się dogadywać także na stopie prywatnej. Taka typowa „przyjaźń w pracy”. Dzieliłyśmy się kanapkami, plotkowałyśmy o klientkach, narzekałyśmy na pogodę. Opowiadałam jej o moim mężu, Bartku – jaki jest wspaniały, choć czasem doprowadza mnie do szału swoim bałaganiarstwem. Ona słuchała z uśmiechem i uwagą, która, z perspektywy czasu, była nieco… niepokojąca.

Zadawała pytania. Niby niewinne, ale dziwnie szczegółowe. „A Bartek nadal tak kocha te swoje górskie wycieczki?”, „Czy on wciąż ma alergię na truskawki?”. Tłumaczyłam sobie, że po prostu jest dobrą słuchaczką i zapamiętuje detale z moich opowieści. Czy zapaliła mi się czerwona lampka? Oczywiście, że nie. Byłam zbyt zajęta cieszeniem się, że trafiłam na najlepszą pracownicę na świecie. To jedna z tych codziennych wpadek w myśleniu, kiedy widzisz tylko to, co chcesz widzieć.

Aż do pewnego wtorku. Było leniwe popołudnie, w salonie nie było nikogo oprócz nas. Składałyśmy świeżo wyprane ręczniki, a w radiu leciała jakaś sentymentalna piosenka o złamanym sercu. Atmosfera sprzyjała zwierzeniom.

„Wiesz, Magda, tak ci zazdroszczę tego, co masz z Bartkiem” – westchnęła Ania, patrząc w dal. „Ja miałam w życiu tylko jedno poważne małżeństwo. Krótkie, ale intensywne. Totalna porażka”.

Poczułam ukłucie współczucia. „Ojej, przykro mi. Co się stało, jeśli mogę spytać?”.

Wzruszyła ramionami. „Młodość, głupota. Byliśmy niedopasowani. On był artystyczną duszą, wieczny marzyciel, a ja chciałam stabilizacji. Kochał psy, ale tylko te duże, owczarki. Nienawidził oliwek, wygrzebywał je z każdej sałatki. Miał taką śmieszną bliznę na lewym kolanie, bo jako nastolatek wpadł na rowerze na słup w Sopocie, próbując zaimponować jakiejś dziewczynie…”

I w tym momencie świat się zatrzymał. Dźwięk radia zniknął. Ręcznik, który trzymałam w rękach, nagle stał się ciężki jak ołów. Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Bo ja tę historię o bliźnie w Sopocie znałam. Słyszałam ją setki razy. Od mojego męża.

Podniosłam na nią wzrok. Chyba musiałam wyglądać jak duch, bo jej uśmiech natychmiast zniknął.

„Ania…” – wyszeptałam, a mój głos brzmiał obco. „Mój Bartek… ma taką bliznę”.

Cisza, która zapadła w naszym salonie, była głośniejsza niż najgłośniejszy heavy metal. Trwała wieczność. Patrzyłyśmy na siebie, a w jej oczach zobaczyłam coś, czego nie potrafiłam zidentyfikować. Strach? Wstyd? A może… ulgę?

„Tak” – powiedziała w końcu cicho. „Wiem. To był mój mąż”.

I wtedy cała historia wylała się z niej jak szampon z przewróconej butelki. Rozwiedli się osiem lat temu, zanim jeszcze poznałam Bartka. On nigdy o niej nie wspominał, bo to był dla niego „błąd młodości”, temat zamknięty. A ona? Cóż, ona nigdy do końca go nie zamknęła. Kiedy przypadkiem znalazła mój profil na Facebooku i zobaczyła, że prowadzę salon, a Bartek na zdjęciach wygląda na szczęśliwego, coś w niej pękło. Chciała się dowiedzieć, czy naprawdę jest. Czy ja jestem dla niego dobra. A jedynym sposobem, jaki przyszedł jej do głowy, było… zatrudnienie się u mnie.

Stałam tam, pośrodku mojego „Splotu Artystycznego”, i próbowałam przetworzyć informację, że od trzech miesięcy płacę pensję byłej żonie mojego męża. Że nasza babska przyjaźń była w rzeczywistości misją wywiadowczą. To jedna z tych najlepszych śmiesznych historii z życia, które opowiadasz po latach na imprezach. Ale w tamtym momencie czułam się, jakbym grała w kiepskiej telenoweli.

Co zrobiłam? Zgadnij. Krzyczałam? Płakałam? Rzuciłam w nią nożyczkami? Nie. Wybuchnęłam śmiechem. Histerycznym, niekontrolowanym śmiechem. Bo absurd tej sytuacji był tak wielki, że przekroczył wszelkie granice dramatu i wylądował prosto w kategorii komedii pomyłek.

Oczywiście, Ania nie mogła dłużej u mnie pracować. Rozstałyśmy się w trakcie najbardziej niezręcznej rozmowy o rozwiązaniu umowy w historii polskiego HR. Bartek, gdy mu o wszystkim powiedziałam, był blady jak ściana i przez tydzień chodził jak na szpilkach, obiecując, że „już nigdy niczego przede mną nie ukryje”.

I wiecie co? To jedna z tych życiowych porażek, które uczą. Czego mnie nauczyła? Po pierwsze, że mój mąż ma gust do utalentowanych kobiet. Po drugie, że świat jest mniejszy, niż nam się wydaje. A po trzecie, że następnym razem w formularzu rekrutacyjnym dodam jedno, małe pytanie: „Czy byłaś/byłeś kiedykolwiek w związku małżeńskim z Bartłomiejem Kowalskim?”. Tak na wszelki wypadek.

A morał? Czasem największe sekrety wychodzą na jaw przy składaniu ręczników. I że życie potrafi napisać scenariusz, przy którym twórcy seriali mogą się schować. A teraz wybaczcie, idę przejrzeć media społecznościowe reszty mojej załogi. Nigdy nic nie wiadomo.

Podobał Ci się ten wpis? Oceń go!

0 People voted this article. 0 Upvotes - 0 Downvotes.
svg

Co o tym sądzisz?

Pokaż komentarze / Zostaw komentarz

Zostaw odpowiedź

Ładowanie
svg