“`html
Myślałam, że odziedziczyłam po cioci stary dom. Dostałam w spadku nierozwiązaną sprawę morderstwa.
Znasz to uczucie, kiedy dostajesz spadek? W głowie mieszają się dwie myśli. Pierwsza to, oczywiście, smutek. Odeszła bliska osoba. Druga, bądźmy szczerzy, to lekka ekscytacja zmieszana z przerażeniem: „O rany, a co jeśli to zamek w Normandii?”. Spoiler: to nigdy nie jest zamek w Normandii. W moim przypadku był to dom po cioci Krysi w Gdyni. Uroczy, ale wymagający miłości, wiadra farby i prawdopodobnie egzorcysty do wypędzenia ducha starej instalacji elektrycznej.
Ciocia Krysia była… postacią. Zawsze w fioletowym berecie, z papierosem w jednym kąciku ust i ironicznym uśmieszkiem w drugim. Oficjalnie była tłumaczką literatury francuskiej. Nieoficjalnie, jak twierdziła po trzeciej lampce wina, była „kolekcjonerką ludzkich sekretów”. Wszyscy myśleliśmy, że to taka jej artystyczna poza. No cóż, mylić się jest rzeczą ludzką.
Pierwszy tydzień w domu cioci spędziłam na oswajaniu się z kurzem i sentymentalnej podróży przez jej rzeczy. Stare zdjęcia, setki książek, kolekcja porcelanowych słoni (każdy z ułamaną trąbą). Typowe tajemnice rodzinne, które odkrywasz po latach – jak na przykład to, że twoja ciotka miała fazę na zbieranie uszkodzonej porcelany. Wpisałam to na listę „dziwactw kochanej Krysi” i zabrałam się za generalne porządki.
I wtedy to się stało.
W sypialni na piętrze stała ogromna, dębowa szafa. Wyglądała, jakby pamiętała Mieszka I i prawdopodobnie ważyła tyle, co mały fiat. Postanowiłam ją przesunąć, żeby sprawdzić, czy za nią nie czai się jakaś kolonia grzyba wielkości województwa. Zapierałam się nogami, sapałam jak parowóz, a moje mięśnie, przyzwyczajone głównie do klikania myszką, krzyczały o litość. Kiedy w końcu szafa drgnęła z głośnym jękiem, moim oczom ukazało się… nic. Gładka, beżowa ściana.
A przynajmniej tak mi się wydawało. Dopóki nie zauważyłam czegoś dziwnego przy podłodze. Cienkiej, niemal niewidocznej szczeliny. Pukałam, stukałam, nasłuchiwałam. Głucho. No wiecie, jak w filmach. W tym momencie każda rozsądna osoba wzruszyłaby ramionami i poszła zaparzyć sobie herbaty. Ale ja, nakręcona adrenaliną i oparami starego kurzu, zaczęłam szukać przełącznika.
Okazało się, że nie był to żaden wymyślny mechanizm ukryty w książce. Ciocia Krysia była bardziej praktyczna. Wystarczyło mocniej pchnąć ścianę w odpowiednim miejscu. Otworzyła się, bezszelestnie, ukazując małe, ciemne pomieszczenie.
I w tym momencie zrozumiałam, że moja ciotka nie była tylko tłumaczką z artystyczną duszą.
To nie był schowek na mopy. To było biuro. Prawdziwe, rasowe biuro prywatnego detektywa, jakby wyjęte z czarno-białego kryminału. Na ścianie wisiała ogromna tablica korkowa, cała w zdjęciach, połączonych czerwoną nitką. Mapy Trójmiasta, wycinki z gazet, odręczne notatki. W powietrzu unosił się zapach starego papieru, zimnej kawy i tajemnicy.
Podeszłam bliżej. Nagłówek największego wycinka z gazety krzyczał: „ZAGINIĘCIE JUBILERA Z SOPOTU. ADAM KARSKI ZAPADŁ SIĘ POD ZIEMIĘ”. Data: 14 maja 2004 roku.
Serce zabiło mi mocniej. To była jedna z tych nierozwiązanych zagadek kryminalnych, o których huczała kiedyś cała Polska. Pamiętałam to z dzieciństwa. Bogaty jubiler wyszedł z pracy i nigdy nie wrócił. Policja prowadziła śledztwo, ale sprawę w końcu umorzono z braku dowodów. A moja ciocia, tłumaczka literatury, prowadziła własne dochodzenie przez ostatnie dwadzieścia lat.
Na biurku leżały segregatory, opisane imionami i nazwiskami. Otworzyłam pierwszy z brzegu. W środku – transkrypcje rozmów, zdjęcia robione z ukrycia, analizy finansowe. To była jej obsesja. I patrząc na pajęczynę czerwonych nitek na tablicy, zrozumiałam, że była przerażająco blisko rozwiązania.
„On wie, że ja wiem. Widziałam to w jego oczach dzisiaj w kawiarni. Udawał, że mnie nie poznaje. Ale ten strach… Strach ma specyficzny zapach. Jak mokra ziemia i tanie perfumy.”
To była ostatnia notatka w jej dzienniku. Dwa tygodnie przed jej śmiercią, która oficjalnie nastąpiła z powodu „nagłego ataku serca”.
I teraz stoję tu, w tym sekretnym pokoju, trzymając w ręku teczkę z napisem „FINAŁ”. W środku jest ostatni element układanki, który ciocia zdobyła, ale nie zdążyła go użyć. Czuję na plecach jej spojrzenie, jej determinację. Czuję też coś innego. Strach.
Bo to nie jest już tylko niesamowita historia z życia wzięta. To stało się moim życiem. Ludzie z tych zdjęć wciąż żyją. Chodzą po tych samych ulicach co ja. Morderca, którego przez dwadzieścia lat szukała moja ciotka, prawdopodobnie pije teraz gdzieś poranną kawę i myśli, że jest bezpieczny.
Co zrobić ze spadkiem, który może cię zabić? To nie jest pytanie, na które odpowiedzi znajdziesz w poradnikach. Mam dwie opcje: zamknąć te drzwi, przesunąć szafę na miejsce i udawać, że nigdy ich nie otworzyłam. Wrócić do swojego nudnego, bezpiecznego życia, w którym największą zagadką jest to, kto znowu nie pozmywał w biurowej kuchni.
Albo…
Albo mogę dokończyć to, co zaczęła ciocia Krysia.
Więc, co robi dziewczyna, która właśnie odziedziczyła po ciotce nierozwiązaną sprawę morderstwa? Cóż, chyba zaczyna od zakupu prochowca. I może jakiegoś solidniejszego zamka do drzwi. W końcu fioletowy beret już mam.
“`
Co o tym sądzisz?
Pokaż komentarze / Zostaw komentarz