NAJPOPULARNIEJSZE
  • Myślałam, że sprzedaję kwiaty. Prawda okazała się znacznie gorsza.

    0 Comments

    svg1
  • Śmierć mojej cioci nie była przypadkiem. Zostawiła mi dowody.

    0 Comments

    svg2
  • Mój pracownik-anioł okazał się złodziejem. Moja reakcja była wbrew logice.

    0 Comments

    svg3
  • Mój syn ukradł mi 5000 zł. Nigdy nie zgadniesz, co z nimi zrobił.

    0 Comments

    svg4
  • Mój ulubiony pacjent skrywał sekret. Kiedy go odkryłam, mój świat legł w gruzach.

    0 Comments

    svg5

Teraz czytasz: Za ten kurs dostałem jedną gwiazdkę. Powód zwali Cię z nóg.

Ładowanie
svg
Otwarty

Za ten kurs dostałem jedną gwiazdkę. Powód zwali Cię z nóg.

2025-07-21

Najgorszy kurs w moim życiu. Nie uwierzysz, dokąd wiózłem tego faceta.

Znasz te dni, kiedy myślisz, że nic ciekawego się już nie wydarzy? Taki wtorek. Szary, deszczowy, typowy listopadowy wieczór w Poznaniu. Taki, w którym jedyną rozrywką jest obserwowanie, jak krople deszczu ścigają się po szybie. Jeździłem wtedy na apce, nazwijmy ją „GoDrive”, żeby dorobić parę groszy do etatu w korpo, który wysysał ze mnie duszę szybciej niż nowy odkurzacz kurz z dywanu.

Wpadło zlecenie. Podjazd pod elegancki apartamentowiec na Jeżycach. Myślę sobie: „O, pewnie jakiś spóźniony biznesmen na kolację albo student z bogatymi rodzicami wracający z imprezy”. Standard. Czekałem może z dwie minuty, gdy do mojej wysłużonej Skody wpakował się facet. Na oko po czterdziestce, w drogim płaszczu, z teczką, która pewnie kosztowała więcej niż moje cztery opony. Wyglądał na zmęczonego, ale takiego… spiętego. Jak struna w gitarze, która zaraz pęknie.

– Dobry wieczór – rzucił krótko, nie patrząc na mnie. – Na ulicę Leśnej Polany 17, proszę.

Kiwnąłem głową. Adres na obrzeżach miasta, praktycznie już w lesie. Dziwne miejsce na wieczorną wycieczkę, ale kto bogatemu zabroni? Klient nasz pan. Ruszyliśmy. Przez pierwsze dziesięć minut panowała grobowa cisza, przerywana tylko miarowym stukaniem wycieraczek i moim cichym podśpiewywaniem pod nosem do jakiegoś hitu z Radia Złote Przeboje.

I wtedy on odebrał telefon.

Telefon, który zmienił wszystko

Na początku mówił szeptem. Z szacunku (i trochę z braku zainteresowania) podkręciłem radio. Ale potem jego głos stawał się coraz bardziej nerwowy, głośniejszy. A ja, no cóż, mam uszy jak nietoperz. Nie mogłem nie słyszeć.

– Tak, już jadę. Będę za kwadrans – syczał do słuchawki. – Jesteś pewien, że wszystko gotowe?

Pauza. Słuchał, a jego palce nerwowo bębniły o skórzaną teczkę.

– Dobra, słuchaj. Najważniejsze, żeby wyglądało na nieszczęśliwy wypadek. Poślizgnęła się na schodach, uderzyła w głowę… Rozumiesz? Żadnych śladów.

W tym momencie moje serce zjechało do poziomu pedału gazu. Przełknąłem ślinę tak głośno, że chyba usłyszał to gołąb na dachu pobliskiego bloku. Czy ja dobrze słyszałem? Może on jest scenarzystą? Może gadają o jakimś filmie? Albo to jakaś durna gra miejska? Plis, niech to będzie gra miejska.

Ale jego następne słowa rozwiały wszelkie wątpliwości.

– Spokojnie, policja nic nie znajdzie. A polisa… tak, polisa jest kluczowa. Pół miliona powinno nam załatwić wszystkie problemy. Tylko ona musi zniknąć. Na zawsze.

Zacisnąłem dłonie na kierownicy tak mocno, że kłykcie mi zbielały. W lusterku wstecznym zobaczyłem jego twarz. Zimne, beznamiętne oczy. To nie był aktor. To był gość, który właśnie jechał załatwić swoją żonę dla kasy z ubezpieczenia. A ja? Ja byłem jego szoferem. Cholernym woźnicą apokalipsy. Wiózłem mordercę na miejsce zbrodni.

Co robić, gdy na tylnym siedzeniu masz mordercę? Google na to nie odpowie.

Mój mózg zaczął pracować na najwyższych obrotach, jednocześnie grożąc totalnym zawieszeniem systemu. Co ja mam, do cholery, zrobić? Opcja pierwsza: zatrzymać się, wysiąść i uciec z krzykiem w deszczową noc. Kuszące, ale zostawiam mu samochód, dokumenty, a on ma moją twarz i numer rejestracyjny w aplikacji. Zły pomysł. Bardzo zły.

Opcja druga: zawieźć go na miejsce, wysadzić, odjechać i udawać, że nic się nie stało. Przecież to nie moja sprawa, prawda? Tyle że wtedy jakaś kobieta zginie, a ja będę miał jej śmierć na sumieniu do końca życia. Każda nocna burza będzie mi przypominać ten wieczór. To jedna z tych życiowych porażek, które uczą, że obojętność też jest wyborem. I to parszywym.

Opcja trzecia: zadzwonić na policję. I co im powiem? „Dzień dobry, wiozę faceta, który chyba chce zabić żonę, podsłuchałem jego rozmowę”? A on to usłyszy i zanim patrol dojedzie, ja będę pierwszym „nieszczęśliwym wypadkiem” tego wieczoru. Znasz to uczucie, kiedy wiesz, że to będzie katastrofa, ale i tak brniesz dalej? To byłem ja w tamtym momencie.

Spojrzałem na nawigację. Do celu zostały trzy kilometry. Czas uciekał. Musiałem coś wymyślić. I wtedy, w przypływie genialnej paniki, wpadłem na pomysł. Ryzykowny. Głupi. Ale jedyny, jaki miałem.

Mój genialny plan (czyli improwizacja na granicy zawału)

– O kurczę, przepraszam pana najmocniej! – powiedziałem z udawaną konsternacją, gwałtownie skręcając w boczną uliczkę. – Coś mi ta nawigacja zwariowała, chyba przez ten deszcz. Pokazuje mi jakiś objazd. Zaraz wrócimy na trasę.

Facet mruknął coś pod nosem. Wyglądał na zirytowanego, ale jeszcze nie podejrzliwego. Jechałem teraz celowo najgorszymi, dziurawymi drogami, klucząc bez sensu. Modliłem się, żeby nie znał tej okolicy.

– Wie pan co, ta apka to jest jakaś porażka – kontynuowałem swój teatrzyk jednego aktora. – Już mnie kiedyś tak w pole wywiozła. Ale spokojnie, znam tu skrót. Zaufaj mi pan, będziemy nawet szybciej.

Czułem jego wzrok na moim karku. Każdy mój ruch był obserwowany. Serce waliło mi jak młot pneumatyczny. Jeszcze jeden zakręt. Jeszcze prosta. I jest. Mój cel. Mój bezpieczny port.

Skręciłem ostro w prawo i zatrzymałem się na podjeździe. Przed nami w całej okazałości stał duży, oświetlony budynek z wielkim, niebieskim neonem, który w deszczu wyglądał jak aureola zbawienia.

KOMISARIAT POLICJI POZNAŃ-GRUNWALD.

Odwróciłem się do niego z moim najlepszym, najbardziej idiotycznym uśmiechem.

– No, jesteśmy na miejscu! – powiedziałem wesoło. – To znaczy… nie na miejscu. Chyba znowu coś pomyliłem. Przepraszam, technologia… wysiadam na chwilę zapytać o drogę.

Jego twarz… Tego widoku nie zapomnę nigdy. Złość, niedowierzanie i czysty, lodowaty strach. Zrozumiał. Zrozumiał wszystko. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, ja już byłem na zewnątrz, biegnąc w stronę wejścia na komisariat, jakbym walczył o złoty medal na olimpiadzie.

Puenta, której się nie spodziewasz

Co było dalej? Opowiedziałem wszystko dyżurnemu, który na początku patrzył na mnie jak na wariata, ale gdy zobaczył moją trzęsącą się postać i usłyszał szczegóły, potraktował sprawę poważnie. Faceta zgarnęli prosto z mojego samochodu. Podobno faktycznie wszystko zaplanował. Okazało się, że to była jedna z tych niesamowitych historii, które wydarzyły się naprawdę, a nie fragment taniego kryminału.

Myślisz, że dostałem medal za obywatelską postawę? Podziękowania od pani, której prawdopodobnie uratowałem życie? Może chociaż darmową kawę?

Nic z tych rzeczy.

Następnego dnia, po kilku godzinach składania zeznań, odpaliłem aplikację GoDrive. A tam czekała na mnie niespodzianka. Nowa ocena od ostatniego pasażera.

Jedna gwiazdka.

I komentarz: „Kierowca nie zna miasta. Wybrał najdłuższą i najbardziej absurdalną trasę. Zgubił się i zakończył kurs w losowym miejscu. Zdecydowanie nie polecam.”

I wiesz co? Chyba miał trochę racji. To zdecydowanie nie była najlepsza usługa przewozowa w moim życiu. Ale wiecie, jak mówią – czasem trzeba wybrać mniejsze zło. A w tym wypadku wolałem złą ocenę w apce niż udział w morderstwie. Choć przyznam, że trochę bolało. To chyba najlepszy przykład na codzienne wpadki, które eskalują do poziomu thrillera. Od tamtej pory, zanim przyjmę kurs w odludne miejsce, zawsze sprawdzam, czy po drodze jest jakiś komisariat. Tak na wszelki wypadek.

Podobał Ci się ten wpis? Oceń go!

0 People voted this article. 0 Upvotes - 0 Downvotes.
svg

Co o tym sądzisz?

Pokaż komentarze / Zostaw komentarz

Zostaw odpowiedź

Ładowanie
svg